przez Elżbieta Wilkowska
Pełne trybuny na Signal Iduna Park zobaczyły wreszcie to, na co czekały po nerwowym starcie sezonu. Borussia Dortmund wygrała z Unionem Berlin 3:0 i zgarnęła pierwsze ligowe trzy punkty w kampanii 2025/26. Seria gospodarzy przeciwko Unionowi u siebie wciąż trwa: siedem meczów, siedem zwycięstw, ani jednego straconego punktu.
Mecz ułożył się pod dyktando napastnika, który ma w Dortmundzie pełnić rolę żądła. Serhou Guirassy najpierw pudłował i przegrywał pojedynki z Frederikem Rønnowem, jak w 24. minucie, gdy bramkarz Unionu wyciągnął się jak struna. W 44. minucie napastnik przełamał jednak impas: Yan Couto dośrodkował lewą, teoretycznie słabszą nogą, a Guirassy z bliska wepchnął piłkę do siatki.
Po przerwie było już tylko lepiej. W 58. minucie Guirassy pokazał chłodną głowę i precyzję: po szybkim zagraniu z Maximilianem Beierem przerzucił piłkę nad interweniującym Rønnowem, podwajając prowadzenie. Zapachniało kontrolą, a nie nerwówką, jak tydzień wcześniej w remisie 3:3 ze St. Pauli.
Kropkę nad i postawił Felix Nmecha w 81. minucie. Pomocnik dopełnił dzieła po akcji, która zaczęła się od agresywnego odbioru w środku pola i szybkim przeniesieniu gry w pole karne. To był gol, który domknął obraz: gospodarze dojrzalsi, szybsi i skuteczniejsi.
Union zaczął odważnie i przez pierwszy kwadrans potrafił dojechać pressingiem. Najbliżej gola goście byli po uderzeniu głową Andreja Ilicia, które Gregor Kobel sparował w trudnej sytuacji. Gdy Dortmund wyregulował ustawienie i tempo podań, przewaga zaczęła rosnąć z każdą minutą.
Dodatkowy smaczek? Jobe Bellingham, który na początku spotkania zderzył się głową z Iliciem, po krótkiej pomocy medycznej wrócił na boisko i pracował między liniami do 70. minuty. Na liczniku miał kilka odzyskanych piłek i jedno kluczowe podanie w tercji ataku. Młody Anglik znów pokazał, że nie chowa się w kontakcie.
Niko Kovač zagrał bez wielkich kombinacji, ale z ważnymi detalami. Priorytetem było uszczelnienie środka i szybkie wyjścia po odbiorze. Najwyraźniej widać to było po profilu bocznych obrońców. Yan Couto nie tylko podłączał się wysoko, ale też schodził do środka, gdy akcja szła lewą stroną. To z jego dośrodkowania padł gol na 1:0 – i to lewą nogą, co zaskoczyło obrońców Unionu.
W ataku Guirassy i Beier zaczynają mówić tym samym językiem. Jeden schodził do krótkiej ściany, drugi atakował przestrzeń za plecami stoperów. Przy drugim golu było to podręcznikowe: Beier przyjął pod presją, odegrał na jeden kontakt, Guirassy wszedł w korytarz i podciął piłkę nad bramkarzem. Proste środki, wielka jakość w detalach.
W obronie zagrał Aarón Anselmino, świeżo wypożyczony z Chelsea. Argentyńczyk wskoczył do składu przez zawieszenie Filippo Mane i nie wyglądał na kogoś, kto dopiero co poznał szatnię. Bez fajerwerków, ale z dyscypliną: czytał dośrodkowania, skracał pole i asekurował Couto, gdy ten wychodził wysoko. Dla sztabu to ważna wiadomość – rotacja w defensywie nie musi oznaczać nerwów.
Nie można pominąć roli Gregora Kobla. Gdy mecz był jeszcze otwarty, Szwajcar wyjął groźny strzał Ilicia i przy tomie wrzutek z bocznych sektorów pewnie łapał piłkę, ucinał chaos. To ten typ interwencji, który rzadko trafia na skróty, a zmienia przebieg meczu.
Konsekwencje dla sezonu? Po rozczarowującym starcie przeciwko St. Pauli drużyna potrzebowała zwycięstwa, które zbuduje nie tylko tabelę, ale i głowę. Trzy gole, czyste konto, rosnąca chemia w ataku i debiut w defensywie bez wpadek – to są fundamenty, które łatwo sprzedać w szatni. Sygnał do reszty ligi jest jasny: Dortmund nie zamierza oddawać pola, nawet jeśli wejście w sezon było szarpane.
Warto też zwrócić uwagę na mikrodetale, których wcześniej brakowało. Szybsze tempo podań w pierwszej fazie wyprowadzenia, więcej podań progresywnych przez półprzestrzenie, lepsze zabezpieczenie drugiej piłki przy stałych fragmentach. Kovač ograniczył ryzyko strat w środku i poprawił reakcję po stracie – Union kilka razy wyszedł wyżej, ale szybko był spychany pod własne pole karne.
Domowa passa z Unionem przy pełnych trybunach trwa i ma realną wartość mentalną. Gdy piłka nie wpada od razu, świadomość takiej serii daje spokój. A gdy napastnik, sprowadzony po to, by strzelać, od razu dokłada dublet – presja maleje, a licznik pewności rośnie.
Dortmund potrzebował takiego popołudnia: bez nerwów w końcówce, z czytelnym planem i egzekucją w polu karnym. Teraz liczy się podtrzymanie rytmu. Liga szybko weryfikuje, ale ten mecz pokazał, że kierunek został obrany i że zespół potrafi reagować po wpadce.